Szukaj na tym blogu

piątek, 9 marca 2012

Jackson Pollesch, René Pollesch, TR Warszawa

Za cienki między uszami

Prawie tydzień już minął, a ja nie mogłem się zebrać do napisania paru słów o tym przedostatnim przedstawieniu Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. A zebrać się nie mogłem, bo mam wrażenie, że sztuka jest nazbyt hermetyczna, ma raczej charakter towarzyski, z odniesieniami do ludzi, których nie znam. To coś jak przedstawienie studniówkowe prezentowane uczniom i nauczycielom innej szkoły. Niektóre sytuacje i postaci są zabawne, ale kontekstu wyłapać się nie daje.

Podobało mi się, że gdy widzowie się rozsiadali leciały miłe dla ucha piosenki z lat sześćdziesiątych. Zdziwiłem, że na widowni nie zgasło światło. Tworzyło to pewną więź między aktorami, a widzami. Łącznikiem było też odmieniane przez wszystkie przypadki słowo “kreatywność”. Bo kreatywni muszą być aktorzy na scenie, ale i wszyscy widzowie wykazują się kreatywnością, choć w zakresach zupełnie innych. Czasy, gdy kreatywnością wykazywała się tylko część z obecnych w teatrze już minęły.

Tytuł odnosi się do Jacksona Pollocka i filmu o jego action painting, który nawet widziałem. Pollock przesunął sztukę z orientacji na wynik na orientację na działanie. Toteż aktorzy powtarzają te same kwestie zmieniając je nieustannie, jak niepowtarzalne różnokolorowe esy-floresy rozlewanej przez Pollocka farby. Przestaje być istotne, co mówią, a ważniejsza jest samo działanie.

Mimo wszystko spektakl mnie znużył. Tak jak niewiele jest wnoszące oglądanie Pollocka po raz kolejny oblewającego płótno farbami, tak nie prowadzące do niczego gadanie ze sceny męczy.

Zawsze mogę powiedzieć, że za cienki między uszami jestem, żeby zrozumieć głębię tej sztuki. Bo jestem, nie mam się czego wstydzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz