Szukaj na tym blogu

piątek, 25 grudnia 2009

Avatar

Jak już musisz zobaczyć, to tylko w kinie, i tylko na pełnym 3D. Ewentualnie obejrzyj Misia Uszatka, fabuła identyczna. Film z serii torebka jednorazowa w hipermarkecie. Za miesiąc nikt nie będzie pamiętał o czym to było.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Teatr Nowy "Brygada szlifierza Karhana"

Ale maraton, teatr dzień po dniu. Spektakl świetny. Recenzja tutaj. Nie byłeś, to idź, polecam. Nie rozpisuję się na temat tej sztuki, chyba wystarczy, że polecam.

niedziela, 6 grudnia 2009

Teatr Nowy "Aj waj! czyli historie z cynamonem" i Shortbus

Jak zwykle paczką poszliśmy do teatru. Wszystko dzięki nieocenionemu Ge, który nie wiem jak, ale zawsze potrafi załatwić bilety i zachęcić do tej formy rozrywki. Jestem mu wdzięczny.

Właściwie nikt nie sprawdził na co idziemy. Okazało się, że trafiliśmy na spektakl kabaretowy osnuty na motywach kultury żydowskiej w wykonaniu Grupy Rafała Kmity. Początek przedstawienia był trochę słaby, ale potem się wszystko rozkręca i jest naprawdę śmiesznie. Plus fajnie zaśpiewane piosenki. Warto pójść i zobaczyć. I warto klaskać na koniec, bo aktorzy są przygotowani do dania nawet czterech różnych bisów, z których rapowana piosenka o rabinie, czy piosenka dziwki robią spore wrażenie.

Zapamiętałem fragment jednego ze skeczy. Do Haima, młodego kawalera, przychodzi Zelman, miejscowy swat, z prezentacją kobiet szukających zamążpójścia. Haim jest wybredny i słusznie, bo oferta jest delikatnie mówiąc "nieświeża". W końcu Zelman pokazuje Haimowi zdjęcie jednej z panien:

Haim: A ile ona ma lat?
Zelman: A ile Ty Haim chciałbyś, żeby ona miała? To uczynna kobieta, ona się dostosuje.

A tu rapowanie:



Po teatrze paczka wpadła do mnie i obejrzeliśmy "Shortbus". Film, który nigdy nie wejdzie na polskie ekrany kinowe, telewizyjne, ani nie pokaże się na DVD. Przyczyna prosta, bywa uznawany za pornograficzny ze względu na niesymulowane sceny seksu. Najzabawniejsze, że ten seks jest pokazany tak, że zupełnie nie podnieca, co było zamysłem reżysera. Po filmie dłuższa dyskusja o nim.

Moja ulubiona piosenka "In The End" z tego filmu zaśpiewana przez Justin'a Bond'a:



Oto jej tekst:

We all bear the scars
Yeah, we all feign a laugh
We all cry in the dark
Get cut off before we start
And as your first act begins
You realise they're all waiting
For a fall, for a flaw, for the end
And there's a path stained with tears
Could you talk to quiet my fears
Could you pull me aside
Just to acknowledge that I've tried
As your last breath begins
Contently take it in
Cause we all get it in
The end
And as your last breath begins
You find your demon's your best friend
And we all get it in
The end

czwartek, 5 listopada 2009

Rozrywka - Flashforward

To zabawne, kiedy rozmawiam z nowopoznanymi ludźmi, że na ich odwołania do telewizyjnych seriali i innych czasozapełniaczy muszę ciągle odpowiadać, że nie mam telewizora i nie oglądam telewizji. Nie wypełniam sobie czasu oglądaniem TV od 14 lat, wierzcie lub nie wierzcie. Za akceptowalne media uznaję tylko radio, internet, literaturę, kino i teatr.

Oczywiście rodzi to sytuacje braku porozumienia. Nie pogada się ze mną o ostatnich wydarzeniach u BrzydUliszczy, gościach Szymon Majewski Gniot, czy Kuby Gminnego, kto przeszedl w Tańcach na Głodzie, czy Mam Grzybicę. Jak powiedział pewien brytyjski satyryk "Telewizja nie jest po to by ją oglądać, tylko by w niej występować". Nie znaczy to, że nic nie wiem o istnieniu tej papki. Czasem się zdarza, że u kogoś znajomego mogę posiedzieć przy telewizorze i coś tam obejrzę. Obejrzenie jednego odcinka dowolnego serialu, czy show jakoś mi wystarcza, żeby mieć zorientowanie w temacie i wzbudzić niechęć do zapoznawania się z kolejnymi odcinkami. Nie mogę się przekonać do tych nieudolnych kreacji, ersatzów prawdziwego życia. Ja wolę żyć.

Inaczej jest jeśli się pojawi coś science-fiction. Mam chyba odchył na tym punkcie. Jakoś to lubię. Dlatego zachęcony dziś obejrzałem 4 odcinki zapowiadanego przez AXN serialu "Flashforward". Jak ktoś nie chce poznać szczegółów, to niech akapit poniżej pominie i przejdzie dalej. Jak się przeczyta, to można stracić ochotę na oglądanie pierwszych odcinków.

W październiku 2009 cała ludzkość wzięła i gremialnie straciła przytomność na 137 sekund. Porozbijały się auta i pospadały samoloty. Ziemska lista obecności nieco się skurczyła. FBI rozpoczęła śledztwo. Wyszło, że w czasie omdlenia każdy miał wizję 137 sekund z 29 kwietnia 2010 roku, czyli zobaczył swoją przyszłość za pół roku. Sprawy się oczywiście komplikują i zawodowo i prywatnie każdemu z głównych bohaterów. Próbują stawić czoła swojej przyszłości lub wręcz przeciwnie. Poza tym okazuje się, że niektórzy nie mieli żadnej wizji, a inni jakoś nie zemdleli. No i jest nad czym się zastanawiać i czego dociekać, i o tym są kolejne odcinki.

Ja nie chcę uchodzić za intelektualistę, bo nim nie jestem, ale ten serial wieje straszliwą nudą. Temat już był w "Raporcie mniejszości". Dołożone są motywy Zagubionych, CSI, Wzór, Doktor House i Siedem mgnień wiosny. Wydali na ten serial sporo kasy i to widać. No OK, ale jak się obłoży telefon komórkowy brylantami, to on nadal jest telefonem komórkowym, tyle, że obłożonym oszlifowanymi kryształami alotropowej odmiany węgla. I o co ten pisk! Mimo mojej dewiacji odpuszczę sobie kolejne odcinki.

wtorek, 27 października 2009

Rowerzyści, Anna Augustynowicz

Spektakl + refluksje

Wieczorem Teatr im. S. Jaracza, "Rowerzyści"

Autor: Volker Schmidt
Reżyser: Anna Augustynowicz

Występują:

Franciszka - Joanna Matuszak (Teatr Współczesny w Szczecinie)
Lina - Agnieszka Więdłocha (PWSFTviT)
Anna - Beata Zygarlicka (Teatr Współczesny w Szczecinie)
Albert - Arkadiusz Buszko (Teatr Współczesny w Szczecinie)
Manfred - Przemysław Kozłowski
Tomek - Marcin Łuczak

Aktorzy zagrali fajnie, ale sztuka nudna. Postindustrialne związki ludzkie pozbawione uczuć. Było parę zaskakujących momentów. Sztuka nie jest komedią, ale reżyser starał się wywołać efekty komediowe i rzeczywiście trudno było się nie uśmiechnąć. Po co to, nie wiem. Pasowało jak pięść do nosa, ale może jakby nie było, to nikt by nie przyszedł oglądać.

Sztuka o tyle mnie ruszyła, że pokazała obecną płytkość relacji międzyludzkich. To co najwyżej cenię, czyli relacja emocjonalna, jest przeżytkiem. I dlaczego ja się jeszcze dziwię, że traktowany jestem tylko jako obiekt seksualny, bądź ostatecznie jako wsparcie. Uczucia nie ma, jest uznawane za zbędne i niepotrzebne. A przecież jesteśmy uczuciowi. Uczucia to nie jest coś, co zniknęło z naszej konstrukcji psychicznej. Tylko dlaczego są one tak skrywane, odpychane? Młodzi boją się uczuć, bo one oznaczają utratę ich niezależności i wymagają odpowiedzialności za kogoś do czego jeszcze nie dojrzeli ... i nie wiadomo, czy kiedykolwiek dojrzeją. Starsi są zblazowani. Pielęgnują swoje nawyki i przyzwyczajenia, nie są skorzy do kompromisu i poświęcenia. To jak ja mam się w tym świecie odnaleźć?