Szukaj na tym blogu

niedziela, 16 grudnia 2012

Carmen, Opera Bałtycka, Weiss

Interpretacje

Nie pisałem o tej teatralnej przygodzie ciekaw opinii innych. Opinii zresztą łatwych do przewidzenia. Nie pomyliłem się.

Operze Bałtyckiej nazwisko Weiss zaczyna ciążyć. Dowodem jest kolejna inscenizacja dyrektora-reżysera. Zrujnować Carmen równie koncertowo może tylko ktoś przekonany o własnej kompetencji i wsparciu władz, które nie mają pojęcia ani o operze, ani nie potrafią użyć zwykłej logiki. Niechęć melomanów do odwiedzania tego "przybytku" spod znaku Weiss aż przeraża.

Carmen Weiss uwspółcześnił - OK. Jeżdżą motocykle - banał, wykorzystywany od lat. Jednak pozbawienie tej opery wszelkiej logiki i epatowanie reżyserską niekompetencją, to już przesada.

Rozumiem ludzi niebywałych, którzy patrzą na operę z rozdziawionymi ustami - śpiewają i grają na żywo, tańczą.
Wyrobieni melomani dzielą się na tych konserwatywnych i tych szukających nowych odczytań. Ciężko pogodzić te nastawienia. Taka - Weissowa - Carmen zniechęci każdego konserwatystę, który nie tylko nie zobaczy hiszpańskich klimatów, ale jeszcze wychwyci przekłamania.
Otwarci na zmiany zobaczą inscenizacyjne powtórzenia i absurdalne interpretacje.

Swoją drogą całe szkoły powinny odwiedzać Operę Bałtycką i studiować Carmen. Dyskusjom nie byłoby końca, bo analizowanie poszczególnych wpadek dostarcza i wiedzy, i przyjemności dowalenia nazbyt pewnemu siebie reżyserowi.

Na przykład mamy przemytników. Co przemycają pozostaje nieodkryte, ale ma to związek z nocnym klubem. Złośliwie można się domyślać, że przemytnicy operują na rynku szkła użytkowego i ograbiają klub ze szklanek do piwa. Nie bardzo można tu znaleźć związek z dziewczynami, które wychodzi, że pracują w call-centre.
Intrygująca jest scena z Escamillo - raczej znanym torreadorem, jakże łacnie wpisującym się w klimat inscenizacji. Krąży on po scenie nie bardzo wzbudzając czyjekolwiek zainteresowanie - staje się to natomiast impulsem do pełnych drgawek występów tanecznych nie bez kozery nazywanych "izadorami" - niewtajemniczeni pewno nie wiedzą, że hajs zależy od tego ile minut trwa choreograficzny popis. Bierze choreograf, nie tancerze.
Koniec opery to już rodzaj łatania, przy którym patchwork jest szczytem uporządkowania. Escamillo łasi się do figury Matki Boskiej i wychodzi. Tymczasem, co zresztą jest widoczne dla widzów, ktoś się za figurą ustawia. Po wyjściu Escamillo zza figury pojawia się Don Jose. Deus ex machina jest mniej nachalną forma wprowadzenia. Don Jose wychodzi zza figury, a Carmen patrzy na niego z odległości jednego metra i zapewne z racji poważnej wady wzroku zapytuje: "Czy to ty?" na co wzmiankowany świadomy krótkowzroczności ukochanej odpowiada: "Tak, to ja". Upewniona Carmen, choć nadal bez szkieł kontaktowych, już wie co się kroi. I rzeczywiście Don Jose tradycyjnie podrzyna jej gardło po krótkiej wymianie uprzejmości.
To nie koniec. Na to wszystko wpada przekupny Zeniga w towarzystwie przemytniczek z call-centre. Don Jose domaga się aresztowania, czego Zeniga nie chwyta, więc nie stąd ni z owąd zabija Don Jose strzałem z pistoletu, przy pełnej akceptacji przemytniczek. Po czym zapada kurtyna, a widz wychodzi z opery całkowicie ogłupiały.

Inne interpretacje mile widziane.