Szukaj na tym blogu

środa, 19 stycznia 2011

Aida, Giuseppe Verdi, Teatr Wielki

Masz plany na wieczór? A idę na Aidę

Aida jest dosyć ponurą historią miłosnego trójkąta. Ona (Amneris, córka faraona) kocha jego (Radames, dowódca wojsk), a on z wzajemnością inną (Aida, córka króla Etiopii, niewolnica Amneris). Do tego dużo jest o miłości do ojczyzny, najlepiej własnej.

Teatr nie-Wielki nie daje wielu szans na obejrzenie tej opery, ale inscenizacja jest na bogato i to pewno stąd. Kilku solistów, duże chóry, idiotyczne baleciki. Bohaterką wieczoru była Jolanta Bibel, obchodząca XXX-lecie pracy artystycznej. Miła babka z niej musi być, skoro, po przedstawieniu przy opuszczonej kurtynie, chór odśpiewał jej sto lat wraz z dodatkami.
Zabawne było słyszeć dyrektora teatru, który gratuluje jubilatce występów w różnych operach w tym w „Rusałce” Dvořáka. Widzicie ten odwrócony daszek nad „r”? Przez ten daszek czyta się to „Dworzak”, dla DYREKTORA TEATRU WIELKIEGO BYŁ TO JEDNAK „DWORAK”. Jakiś dodał, że rola Adalgisy z „Normy” Belliniego czyta się „adaldżizy”, a nie tak jak się pisze. Pan dyrektor-niewielki Marek Szyjko ma operowe obycie takie, jak ja nie przymierzając w neurochirurgii. Kilka osób wokół mnie podśmiewało się nielicho po tych wpadkach. Co to za dyletant?!

Niestety przedstawienie odebrałem bez emocji. Nie wiem, może miałem zły dzień. Żadnych emocji nie mogłem z siebie wyzwolić. Fabuła jest oczywiście banalna. Muzyka wspaniała – Jakiś się egzaltował. Może przesyt we mnie wszedł? Może zaczyna mnie nużyć ta operowa rutyna?

1 komentarz:

  1. Kto to jest ten Szyjko (czytamy "syzyjko")? To jakiś tupecik z Platformy?

    OdpowiedzUsuń