Szukaj na tym blogu

wtorek, 27 grudnia 2011

Wielka Gala Operowa, Express Ilustrowany

Ciągoty

Ciekawym, czy Pac-drap była ponownie na gali, jak zapowiadała. Jej nie widziałem (nie znamy się przecież), za to liczba ciotek na widowni była taka, że jakby zgasło światło, to zrobiłby się gęsty dark room. Miło mi było dojrzeć Fioletowego w licznym towarzystwie. Ciekawe, kto jeszcze ze znajomych był, ale nie widziałem.

Zadziwiająca jest ta magnetyczna siła opery przyciągająca osoby orientacji odmiennej. Ja uważam, że po prostu wrażliwy jestem i stąd pewna łatwość przyswajania różnych dziedzin sztuki.

Bezcenne jest, że miałem szczęście być wprowadzanym w tajniki sztuk przez ZPP kiedyś, a przez Jakisia obecnie. Zasadniczo dzięki tym dwóm osobom sztuki plastyczne, kino, teatr, opera stały się dla mnie swojskie i mam do nich naturalną ciekawość, a i odwagę osądu.

Sztuka stała się też sposobem na spędzanie wolnego czasu. Sprawdzam, co można obejrzeć i wybieram się. Zachęcenie znajomych bywa niestety trudne. Próbowałem tu i przez Facebook, ale z marnym rezultatem. Żałuję, że tak jest, bo jest to rodzaj wspólnego przeżywania i jest o czym później pogadać. Jestem już w tym wieku, że bardziej rajcująca jest dla mnie wymiana poglądów, a nie plotki o tym “kto z kim”.

wtorek, 20 grudnia 2011

Wielka Gala Operowa, Teatr Wielki w Lodzi

Wielki Artystyczny Popis


Fot. Teatr Wielki w Łodzi
Na gali siedzieliśmy z Jakisiem na miejscach po prostu wymarzonych jak na tego typu spektakl. Ludzi tłum, choć czemu kilkanaście osób wyszło po pierwszej części pojąć nie mogę. Może dostali obstrukcji i nie chcieli zanieczyścić siedzeń. Innych powodów, by stracić szansę na obejrzenie całości nie znajduję.

Owszem, nie pasowały mi światła. Jakieś kolorystyczne landrynki rzucane bez ładu i składu, a z dramaturgią śpiewanych arii mające tyle wspólnego, co kameleon ze śniegiem. Prowadzący galę byli sztywni i sprawiali wrażenie czytających bez zrozumienia treści, ale ujmowali młodością. Nie chcę się naśmiewać, ale publiczności niewiele brakowało, by wpaść w doskonały nastrój, gdy się przedstawili: Michalina Sosna i Karol Puciaty.

Dobór repertuaru trzeba przyznać niebanalny, a zakończenie arią z “Anny Boleyn” (Joanna Woś), która na scenie Teatru Wielkiego nigdy nie zagościła, niosące nadzieję.

Pierwsza część miała trochę charakter prezentacyjny. Można było poznać nieco dłużące się fragmenty z CV łódzkich solistów oraz ich kondycję wokalną. Niestety “popisy” Krzysztofa Marciniaka, który zastąpił wymienianego na afiszach Krzysztofa Bednarka i nowych nabytków opery sopranów Aleksandry Novina-Chacińskiej i Anny Wiśniewskiej-Schoppa nie wzbudziły entuzjazmu publiczności. Marciniak śpiewał rozkołysanym głosem, Novina-Chacińska histerycznym i ordynarnym, a Wiśniewska-Schoppa za nisko.  Do tego Ruben Silva popisał się tempem żółwia z Galapagos, a nie południowo-amerykańskiej Boliwii.

Szczęście, że wciąż w świetnej kondycji są Bernadetta Grabias, Joanna Woś, Monika Cichocka, Agnieszka Makówka i Dorota Wójcik. Ta ostatnia wciąż kojarzy mi się ze śpiewem peronowym niestety – jak można było sobie tak wizerunek zszargać!  Makówka szokowała fryzurą na pankówę. Zastanawiające, że wyglądała na 10 lat młodszą od Grabias, której głowę zdobił fryz na babcię, choć jako żywo proporcje wiekowe między solistkami są odwrotne. Aktorsko najwyraźniej zaprezentowała się Cichocka. Aż przyjemnie było popatrzeć. A największe owacje jak zwykle zebrała doskonała Woś.

Z panów ujął mnie w pasie i nie tylko Patryk Rymanowski. Ileż aktorskiej swady w partii Leporella z Don Giovanniego! Grzegorz Szostak wyciskał swym śpiewem łzy, a Zenon Kowalski ujmował talentem.

Panowie ubrani bez szału, ale panie wspaniale. Jedność stylu, dopasowanie do osobowości postaci, a jednocześnie uwzględnienie, że to “tylko” koncert. Cichocka (na niebiesko) i Makówka (w dziwnym spodnium) świetnie wykorzystały kostiumy w swoich ariach.  Chapeau bas za kostiumy dla Marii Balcerek. 

Dodam jeszcze, że wprowadzona do formuły koncertu lekka reżyseria występów (lekka, ale na tyle wyraźna, że nie siedzi się jak na castingu śpiewaków) oraz ciekawa, jakby nawiązująca do zbliżających się przeobrażeń teatru scenografia (nity; też dzieło Balcerek) dopełniały całości.

Kto nie był i być nie może niech żałuje.

środa, 14 grudnia 2011

Wyścig z czasem, Justin Timberlake

System

Obejrzałem ten gniot. Z trudem. Justina z łóżka bym nie wygonił, ale talentu aktorskiego nie ma za grosz. Koncept filmu: starzenie zatrzymuje się w wieku 25 lat (dzięki czemu nawet teściowa wygląda jak koleżanka), walutą jest czas na dalsze życie. Gdyby nie banalny scenariusz może i dałoby się z tego zrobić coś ciekawego.

Bohater rozpoczyna walkę z systemem. Jest on niezrozumiały dla widza, a bohaterowie raczej udają, że coś z tego łapią: system kryje się w coraz większych budynkach.

Dziś właśnie posłuchałem chwilę wypowiedzi na forum Parlamentu Europejskiego. Wrażenie mam takie, że instytucje demokratyczne, narodowe i ponadnarodowe też już się gubią w matriksie w jakim żyjemy. Wychodzi, że światem rządzą instytucje finansowe. Nie wiadomo jednak, kto się za nimi kryje i jaki jest ich cel. Z jednej strony mówi się o ich sile, a z drugiej ciągle trzeba je ratować. Nierówności rosną – szokiem była dla mnie informacja, że 1% mieszkańców USA posiada więcej niż pozostałe 99% razem wzięte! Czy w Europie jest podobnie?

Ciekaw jestem na ile instytucje demokratyczne są dziś rzeczywiście demokratyczne, a na ile sterowane przez siły, których nie rozumiemy. Czy może, jak w Matriksie, żyjemy ułudą danego nam sztafażu, wiedząc , że coś jest nie tak, ale w strachu, że zmiana status quo zaprowadzi nas w nieznane? Bunt pojawia się w filmach, bunt sięgnął też już ulic. Walka toczy się z wielogłowym smokiem, którego nikt nie widział, a do tego z oczami zasłoniętymi szczelną opaską. Quo vadis cywilizacjo?

niedziela, 11 grudnia 2011

Tydzień monodramu w Lodzi

Czyżby przypadek?

W sobotę w Teatrze Małym znajdującym się na terenie Manufaktury zakończył się II Łódzki Festiwal Monodramu “Mono w Manu”. W niedzielę był kontynuowany w Teatrze Jaracza. Kontynuowany?


Spektakl “Podróż do Buenos Aires” z podtytułem “work in regress” stał się świetnym podsumowaniem werdyktu dla festiwalu w Teatrze Małym.  Ten powrót Gabrieli Muskały po 10 latach od premiery, ale i poziom tekstu, reżyserii, świateł i mistrzowskiego wykonania skromna publiczność Małej Sceny nagrodziła owacją na stojąco. Muskała wraz z siostrą napisały tekst sztuki czarującej swą autentycznością. Ten monodram, to i śmiech, i łzy. To spojrzenie w naszą przyszłość i przeszłość. Bohaterką może być babcia wielu z nas (w zależności od pokolenia wydarzenia mogą się zmieniać). Sztuka jest wiwisekcją postrzegania rzeczywistości w mózgu “in regress”. Jest to równie zabawne, co przerażające. Coś, co czeka wielu z nas. 10 lat temu, jako dwudziestosześciolatka bodajże, Muskała stanęła przed nie lada wyzwaniem. I dała radę. Z wiekiem, także jej wiekiem, publiczność jeszcze bardziej musi się mierzyć ze starością. Taki spektakl, to przeżycie.

Na tym tle festiwal “Mono w Manu” zakończył się wynikiem zaskakującym. Jury składało się ze studentów teatrologii.

Spośród sześciu spektakli laur jury dostał Dariusz Sosiński za “Tancerza mecenasa Kraykowskiego” – opowieść o masochistycznym prześladowcy-naśladowcy. Aktor wystąpił, napisał scenariusz, spektakl wyreżyserował i opracował scenograficznie i muzycznie. Obawiam się, że nagroda jest za wszechstronność, a nie za osiągnięcie. Aktor etc. zaprezentował się sztampowo.

Nagrodę publiczności dostała Elżbieta Czerwińska za podwójną rolę w “Smażonych zielonych pomidorach”. To przedstawienie górowało nad zwycięzcą jury i mimo jego nierówności i niedostatków trudno publiczności nie odmówić racji.

Pozafestiwalowy monodram w Teatrze Jaracza dla równie nielicznej publiczności przebija każdy z festiwalowych spektakli. Teatr może się nazywać Mały, szkoda, jeśli jest mały.

Nie chcę zniechęcać do odwiedzania Teatru Małego. Dam mu szansę. Jego kierownictwo musi jednak wziąć się do roboty, żeby małość nie stałą się synonimem dla tego teatru.

Dziękuję niewymienionym tu za pomoc w pisaniu tej notki.

piątek, 9 grudnia 2011

Teatr Maly, Mono w Manu

Mała notka

NawiedziłemTeatr Mały w Manufakturze, by obejrzeć jeden ze spektakli w ramach II Łódzkiego Festiwalu Monodramu “Mono w Manu”. Scena jest równie mała jak pierwsza linijka tego tekstu, miejsc jest raptem 135, bilety po 15zł. Widzów mniej niż w całym tekście słów. Czy to ma sens, że zapytam jak w reklamie Credit Agricole?  Wielką sztukę zdecydowanie w tej maleńkości trudno zmieścić, ale jest to jakiś pomysł na teatr. Problemem jest tylko kto i dla kogo? Może na zamówienie? Kto był, KIEDYKOLWIEK, proszę się odhaczyć.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Don Giovanni raz jeszcze

Leporello pisze...



Za Mikołaja Reja najwięcej w Polsce było lekarzy, współcześnie, jak widzę, znawców opery. To chwalebne, że cooleżanki się tak operowo rozochociły, więc nie będę zniechęcał nakłaniając do bacznego wsłuchiwania się nie tylko w dźwięki, ale i historię filozofii.

O Don Juanie dość obficie wypowiedział się niejaki Kirkegaard, zatem powtarzał się nie będę. Chętni trafią i poczytają. O Don Giovannim też sporo już napisano. Ale… przejdźmy do spektaklu Mariusza Trelińskiego i muzyki.

Inkryminowane przedstawienie ma już 9 lat i nieco się zestarzało (zwłaszcza kostiumy wspomnianego Arkadiusa, które dziś rażą pretensjonalnością i wydumaniem). Nie zestarzała się natomiast muzyka Mozarta, co wbrew logice jakiejkolwiek, usiłował przekazać dyrygent. Zaproponowane przez kapelmistrza tempa były zdecydowanie za wolne, o dynamice starszy pan jakoś zapomniał. Skutkiem tego muzycznie Don Giovanni pozbawiony został siły i blasku.

Jeśli zaś skupić się na stronie wokalnej to: oczywiście Kwiecień był znakomity. Oglądałem premierę i od tamtej pory artysta przebył imponującą drogę: głos wciąż wspaniały, nośny, technika prawie niewidoczna, stylowość nienaganna.
Pretensje do Woś proszę sobie włożyć w buty: będziecie wyżsi. Donnę Annę zaśpiewała nienagannie: było to wykonanie stylowe, doskonałe intonacyjnie. A, że nie popisywała się długością frazy i belcantowym prowadzeniem głosu, za który ją tak publiczność uwielbia? Chwała jej za to właśnie. Za to, że umiała odrzucić efektowny, romantyczny styl wykonawczy na rzecz klasycznego, Mozartowskiego. To bardzo szlachetna kreacja, przemyślana, zachowująca jednorodność wokalną i aktorską.

Annę Bernacką (Donna Elwira) cenię bardzo wysoko, bo to znakomita śpiewaczka i wielki głos. Ale podczas piątkowego spektaklu dała się ponieść manierze heroiny, przez co jej śpiew utracił absolutnie niezbędną u Mozarta stylowość. Bernacka chwilami wykorzystywała styl śpiewu Verdiowskiego, co mogło imponować siłą wydobytego dźwięku, ale nie urodą owego dźwięku, jaki narzuca – znów się powtórzę – styl Mozartowski. Być może skutkiem tego przytrafiły się artystce niedoskonałości intonacyjne.

Co do reszty – zgadzam się z przedmówcą.


PS. Za wszystkie literówki serdecznie żałuję, obiecuję poprawę… Nie, tego obiecać nie mogę, w końcu blog Teresy to nie Opera Narodowa, gdzie nie ma miejsca na błędy. :)

niedziela, 4 grudnia 2011

TVN24, Adam Hanuszkiewicz

Cenzura wieśniaków


4 grudnia 2011 roku stacja informacyjna TVN24 pośród sieczki informacyjnej z jakiej wyłuskuje najbardziej nośne dla swoich widzów treści wyszukała wiadomość o śmierci Adama Hanuszkiewicza.

Redaktor wydania został zwolniony w trybie natychmiastowym. Jego zastępca natychmiast przywrócił właściwy stacji poziom i informację o śmierci jakiegoś tam H. zastąpiono newsem o odnalezieniu na Tahiti szczątków goryla obwinianego o gwałt na czarnoskórej Niemce w latach czterdziestych XIX wieku, czego dowodzą badania DNA mumii noworodka ukrywanego w skrytce szwajcarskiego banku jednego ze znanych polityków PiS.

Słuchaczka Szkła Kontaktowego Grażyna z Pcimia  zaczęła swą wypowiedź od straty jaką poniosła polska kultura, co prowadzący zgrabnie spuentowali jako oszczędności  niezbędne w dobie kryzysu.

Uczestnicy Loży Prasowej zostali przed programem uprzedzeni, że nie należy używać nazwisk na H, bo nie zostaną już nigdy więcej zaproszeni, a w przypadku wyłamania się honorarium zostanie obniżone o 90%.

Redaktorka “Sukcesu pisanego szminką” chciała puścić program “Chanuka a teatr”, ale żeby nie było skojarzeń puściła program o  opryszczce waginalnej i jej skutkach dla sytuacji kobiet biznesu.

Don Giovanni, Mozart, Kwiecień, Woś

Lowelas z XL

Pamiętam jak lata temu, zgłębiałem na pianinie u stryja tajniki Eine Kleine Nachtmusik. Okazałem się absolutnym beztalenciem. Wolfgang Amadeusz Mozart (1756-1791) miał i talent i absolutną swobodę tworzenia. Swoje 35 lat życia wykorzystał po prostu koncertowo. “Don Giovanni” to jedna z najsłynniejszych oper Mozarta, a że w Warszawie śpiewa i Mariusz Kwiecień i Joanna Woś, to Jakiś nie pozostawił mi wyboru.
Pierwsza część mnie wynudziła. Don Giovanni (Mariusz Kwiecień, baryton) w sklerotycznym tempie nadawanym przez dyrygującego Fridricha Haidera podrywał kolejne panny i mężatki, a jak sugeruje reżyser Mariusz Treliński, młodzieńcami też nie gardził.

Głos Kwiecień ma, co szczególnie było słyszalne na tle Krzysztofa Szumańskiego w roli Leporella, sługi Don Giovanniego. Tego ostatniego słabo było słychać nawet gdy stał przy orkiestronie.

Druga część była bardziej pobudzająca. Na plus był Kwiecień, Joanna Woś (w roli Donny Anny) i Anna Bernacka (Donna Elvira). Na minus nieciekawy Dariusz Machej (Masetto), Micaëla Oeste (Zerlina, młoda żona Masetta), o której Jakiś powiedział, że siłę głosu zostawiła w garderobie, mało porywający Don Ottavio (Pavlo Tolstoy) i Komandor (Remigiusz Łukomski).

Co ciekawe kostiumy zaprojektował fetowany niegdyś Arkadius, o którym już dawno nie słychać.

Świetlne dekoracje Borisa Kudlički robią wrażenie, ale już reżyseria światła Felice Ross woła o pomstę do nieba, śpiewacy ciągle byli niedoświetleni, słychać było głos, ale postać ledwo widać.

Jakiś był ogólnie zachwycony i dziwił się, że też się nie zachwycam. Bo nie zachwyciłem się. Muzyka Mozarta jakoś do mnie nie przemówiła. Drażniły mnie dźwięki klawesynu, choć lubię ten instrument. Libretto jest podobno świetne. Jakiś z wyrzutem sugerował, że nie rozumiem treści. Aż mnie wkurwił. Co tu takiego do zrozumienia? Libretto oparte jest na “Don Juanie” Moliera. Opowieści o cynicznym podrywaczu, który w końcu ponosi zasłużoną karę. Banalne moralizatorstwo. I niczego głębszego w tej inscenizacji nie ma. A sceny są chwilami ordynarne.

Mnie do głowy przyszła inna inscenizacja. Oparta o gejowskie portale randkowe. Don Giovanni byłby niewybrednym lowelasem o gładkiej powierzchowności, zarośniętym torsie i z przyrodzeniem w rozmiarze XL. Jego ofiary widzą w nim spełnienie swoich marzeń i nadzieję na związek. Zostają bezwzględnie wykorzystane. Don Giovanni igra nawet ze śmiercią (AIDS?), i to wreszcie przynosi mu zgubę. Zapewne byłoby to równie banalne i szybko by się zestarzało, cóż.